Animacja stworzona metodą poklatkową jest zaskakująca w formie, daleko jej do stylistyki disnejowskiej. Zdjęcia do filmu trwały ponad rok. Świat wykreowany przez reżysera w szaro-burej kolorystyce pełen jest zaskakująco wiernie oddanych szczegółów (jak chociażby maszyna do pisania, czy kostka Rubika). Postaci są trochę kartoflowate i pozbawione wdzięku. Większość bohaterów nie zdobędzie sympatii widzów (np. nadużywajaca podłej sherry pani Dinkle). Dowcip , którego w filmie nie brakuje, adresowany jest do dorosłego widza i to o raczej specyficznym poczuciu humoru. Jednocześnie momenty, kiedy możemy spojrzeć na świat oczyma wyalienowanych bohaterów są wzruszające i przemawiają do wyobraźni.
Film oglądałam w towarzystwie siedmioletniej córki, przekonana, że to pozycja adresowana do dzieciaków (polecona przez pewien miesięcznik jako propozycja na Dzień Dziecka). Córka doceniła nietypową stronę plastyczną animacji (mimo że jest fanką Barbie). Wedługniej była to „historia o dziewczynce, która nie miała przyjaciół i o panu który nie potrafił się uśmiechać”. Zdecydowanie polecam ten film dorosłym, zwłaszcza fanom opowieści o wszelkiej maści outsiderach. Starsze dzieciaki też zainteresuje, choć na zupełnie innej płaszczyźnie niż rodziców. Dla wszystkich „Mary i Max” może być cenną lekcją zrozumienia czym jest Zespół Aspergera i jak postrzegają świat ludzie cierpiący na tę chorobę.
Marzena, mama 7-letniej Oli.